Grzegorz
Po owocnej gościnie u Jordiego skąd przyszlo nam wystarowac -dzien rozpoczal sie dosc pechowo..pierwszy GS nie zapalil,stalo sie to na wskutek wczesniejszego grzebania przy nawigacji,do tego doszly nowo zalozone halogeny i klops-motocykl nie zapalil,padla bateria..na szczescie mamy prostownik motocyklowy,ladujemy w 10 minut i startujemy.Po klilkunastu kilometrach zapala sie blad cisnienia w oponach..ale co?mamy pompke na wejscie do zapalniczki! Ale wracajac do trasy,to ta,zmieniona na predce miala wiesc nie do Bilbao jak to bylo zaplanowane wczesniej,tylko do Segovii kolo Madrytu.Chcielismy miec dzien zapasu na niezaplanowane historie totez wykreslilismy Bilbao z planu wycieczki. Wystartowalismy zatem z La Seu d'Urgell o 8.30 po pysznym sniadaniu za ktore dziekujemy-:P Pojechalismy w strone Barcelony przed ktora odbilismy na Lleide,do ktorej defakto tez nie dojechalismy bo zboczylismy na trzeciorzedne drogi.Z nawigacji wykreslilismy platne drogi plus autostrady ,jednak przyszlo nam pozniej zasmakowac hiszpanskich dwupasmowek. Ogolnie rzecz biorac wszystkie drogi dzis byly rowne jak stol a wszedobylskie zakrety idealnie wyprofilowane.Limity predkosci z glowa postawione czyli nie jak w Polsce ze jakis madry stawia znak na prostej drodze z limitem do 50tki..tu ograniczenia sa do 90-100-120km/h co sprawilo ze dzisiejszy az 700km odcinek zakonczyl sie ze srednia 95km/h! Hiszpanskie drogi byly dzis puste jak na odludnej wyspie..trudno powiedziec czy wiazalo sie to z niedziela czy moze ze swietem zakochanych ktore u nas ma swoj odpowiednik 14 lutego..w kazdym badz razie drogi byly puste,a znikoma ilosc aut nie przeszkadzala w pokonywaniu kolejnych kilometrow. Pierwsza polowa dnia mimo bezchmurnego slonca minela na mini walce z zimnem..tak-14 stopni to nie szczyt marzen motocyklisty.w drugiej polowie dnia temperatura skoczyla juz do 25 kresek i mozna było pozbyc sie wszelakich podpinek.. Dzisiejsza trasa nie byla jakkolwiek super urozmaicona,co nie oznacza ze nie bylo na czym wzroku zawiesic..wsrod wiejskich zabudowan na trasie pelno tu arabsko-rzymskich pozostalosci -warowni,wiezyczek i zamkow..w kazdej doslownie miejscowosci widac rysy historii.. Z wazniejszych dzis odwiedzonych miejsc mozna wspomniec Saragosse czyli miasto kojarzone glownie ze'znalezionym rekopisem'Potockiego w ktorym to autor wspomina gory Sierra Morena przez ktore tez dzis przejechalismy.. Ostatnim etapem byla Segovia,miasto oddalone od Madrytu o okolo 70km,polozone u podnoza gor Sierra de Guadarrama na ktorych osniezone stoki zapieraly dech w piersi.Segovia dzis znana jest glownie z zamku,katedry i rzymskiego akweduktu,ktorego dzis pozostalosci maja 800m.Woda nim przenoszona byla na odleglosc 15 km.. Dzisiejsza trasa byla nazdzwyczaj lajcikowa mimo az 700zrobionych km! Dwa tankowania motocykli..padniety akumulator,pare polskich zjedzonych konserw oraz butelkwhisky to podsumowanie dziesiejszego dnia,Jutro ruszamy w strone Portugalii.
Drugi dzien jazdy okazal sie dosyc meczacy z uwagi na gorsze drogi oraz dosc duzy ruch jaki panowal przed Lizbona. Ale zaczynajac od poczatku dnia -wystartowalismy dopiero o 8.30 czyli dosyc pozno..Do pokonania mielismy okolo 150km Hiszpanii ktorej to drogi i rowniutki asfalt rozpamietujemy z rozrzewnieniem,na dodatek praktycznie nikt nie uzywa tych drog,bylo tak wczoraj i bylo tak dzis.Ani zywej duszy,no moze doslownie pare samochodow przez sto piecdziesiat kilometrow!.Portugalia przywitala nas drogami podobnymi do polskich czyli troche nowych autostrad i wiele innych dziurawych ,naprawianych w nieskonczonosc sciezek;) My staramy sie w czasie tej wyprawy nie korzystac z autostrad i tak samo bylo dzis,stad nasz przejazd przebiegal przez niezliczone portugalskie wsie,ktore troche przypominaja te..rumunskie-:/ Glownym punktem dzis byka Fatima do ktorej dotarlismy okolo poludnia.Dla wierzacych jest to jedno z najwazniejszych miejsc kultu Matki Boskiej.W 1917 roku trojce pasterzy z Fatimu objawila sie Matka Boska i przekazala trzy tajemnjce fatimskie.Dzis w sasiedztwie domu dzieci postawiono sanktuarium,zas dokladnie w miejscu domku stoi teraz figura Matki Boskiej,przy ktorej wierni modla sie i sa odprawiane msze swiete.Dzis widzielismy i slyszelismy wiele Polakow ktorzy przybyli z wizyta do Fatimy.)Po dwoch godzinach spedzonych w sanktuarium i na dziedzincu pojechalismy w strone Lizbony do ktorej jednak nie dalismy rady dotrzec.Bylo zbyt pozno a natezenie ruchu na tyke duze ze musielismy poszukac noclegu przed stolica.Dzis zrobilismy kolejne 650 km ,jutro od rana cisniemy Lizbone i pozniej na poludnie Portugalii by za dwa trzy dni dotrzec do promu do Maroko.Dzis tankowalismy motocykle trzy razy,Benzyna droga bo po ok.1,4 euro.Wsunelismy pare konserw polskich po drodze,jak zwykle buteleczka whisky do snu bo rano pobudka do kolejnego odcinka..Zegary motocyklowe wskazuja juz ponad 1350kilometrow.Pogoda nas nie rozpieszcza-rano jest zimno,pozniej cieplo ale nie upalnie.
Kolejny dzien rozpoczal sie dosc leniwie ale jak mozna inaczej skoro czas w Portugalii rozni sie z polskim o godzine,totez swit nastaje tu okolo godziny 8 rano..szybkie sniadanie,zalozenie wszelkich podpinek i mozna ruszac.Ranki sa chlodne,temperatura osiaga tylko okolo 10-13 stopni.Do Lizbony mielismy tylko 30km wiec poprulismy tam migusiem.Po drodze otarlismy sie przez malownicza Sintre,mijajac setki zakretow bardzo waskimi uliczkami,nierzadko malych miasteczek.Jednym z wazniejszych dzis punktow mial byc najdalej wysuniety na zachod punkt Europy-Cabo de Roca,prowadzi do niega kreta waska uliczka gdzie trzeba mijac sie z dziesiatkami busow ktore w jego kierunku zmierzaja.Nastepnie udalismy sie do Lizbony ktora przejechalismy poludniowa strona by jak najblizej znalezc sie mostu 25 kwietnia-slynnego mostu podwieszanego ktory jest kopia Golden Gate w San Francisco.Nieopodal mostu stoi takze militarna budowla i jedna z najbardziej znanych atrakcji Lizbony-Torre de Belem oraz w bliskim sasiedztwie-Pomnik Odkrywcow ktora przedstawia waznych w dziejach Portugalii naukowcow i misjonarzy. Pozniej zostalo juz tylko przejechac slynnym mostem na druga strone i pomknac na poludnie kraju.Po drodze krew w zylach delikatnie wzburzyla sie poprzez kontrolke oleju ktora zapalila sie w Gsie..ale przeciez wszystko w kufrach byc musi,2.5 litry zapasowego oleju tez;)Jeszcze tylko zapasowe detki nie zostaly uzyte i aby nie byly uzyte.A tak poza tym motorki pracuja jak nalezy,jedynie pare razy razy zaciela sie skrzynia biegow ale dzis nie bylo z tym problemow.Najwazniejszym dla nich sprawdzianem bedzie Maroko ktore rozpoczyna sie pojutrze i potrwa prawdopodbnie ciut dluzej jak to bylo pierwotnie zaplanowane.Tam dopiero sprawdzone beda motocykle oraz psychika kierowcow-;) Dzis nocujemy w Lagos do ktorego dojechalismy po 17 i prawdopodobnie byl to najkrotszy odcinek tej wyprawy.Lagos znane jest z przepieknych plaz ktore znajduja sie na liscie Top10 najpiekniejszych plaz swiata. Jutro wciaz jedziemy poludniem Portugalii by przez Sewille dotrzec do Tarify-miejsca skad pojutrze odplyniemy do Maroko.. Motocyklowe zegary wybily juz 1600 km od startu,poki co dupska wcale nie bola,kazdemu jedynie dokazuja male bole ktore sa niczym w porownaniu z zacieszem ktorym nam towarzyszy-:D
Po trzech dniach jazdy ciezko bylo sie dobudzic,a bywa tak wtedy gdy dzienne kilometraze dochodza do 500-700 kilometrow,wtedy to po prostu brakuje sil.Dzis portugalski Lagos opuscilismy kolo godziny 8.30 by pol godziny pozniej przez nieuwage wskoczyc na autostrade,na ktorej pozostalismy az do Sewilli.W czasie jazdy wciaz oznajmujace znaki o platnosci elektronicznej daly nam do myslenia..na stacji paliw odczytalismy note ambasady ze autostrady sa platne elektronicznie.Co zrobilismu?Oczywiscie jak wiekszosc Polakow by zrobila-olalismy to-:D Z nadmiaru czasu postanowilismy zajechac do centrum Sewilli by zrobic fotki przy imponujacym Placu Hiszpanskim ktory powstal na wystawe iberyjsoamerykanska w 1929r oraz Alkazar czyli slawny palac krolewski w ktorym rezydowali przedstawiciele kalifatu kordobanskiego. Stamtad juz mielismy tylko jeden cel-Tarifa czyli port z ktorego juz jutro poplyniemy promem do Maroko.Szybciutko kupilismy bilety open po 110 euro i jedna noga jestesmy juz w Afryce do ktorej powinnismy dobic po 9 rano.. Dzis motocykle nie dostraczyly nowych emocji,wszystko furczy i buczy jak nalezy.Znalezlismy tez motel nad samym atlantykiem ktory w tych rejonach jest rajem dla kite serferowcow. Zegary pokladowe pokazuja juz 2200km zrobionych w cztery dni co jest jedna trzecia zaplanowanego calkowitego kilometrazu.
Dzisiejszy dzien byl najciezszy jak do tej pory choc zapowiadal sie w miare normalnie.Od samego rana wszystko szlo pod gorke,zaczelo sie od spoznionego sniadania w hotelu a musielismy zdazyc na prom na 8 rano,pozniej ten sam prom zostal przesuniety na godzine 10.Po przyplynieciu do Tangeru przytrzymano nas na granicy..a to podpis,a to pieczatka i tak godzine z hakiem stalismy niemalze tak samo jak na ukrainskiej granicy.Dochodzilo samo poludnie i wystartowalismy..ale tylko pare metrow,nawigacja googlowska przestala chodzic,ta stacjonarna przy motocyklu tez wciaz zacinala sie..stresik podnosil sie..wkoncu wpadlismy na plan ze dopoki wszystko sie nie unormuje to nasz planna Maroko odwrocimiy do gory nogami,czyli zaczniemy od zachodu,skonczymy na wschodzie..Popedzilismy zatem w strone Rabatu,Casablanki i Marakeszu.Udalo sid zrobic najciezsze podczas tej wyprawy 600km dojazdowki do gor Atlas do ktorych mamy dotrzec jutro..oby. Jutro w planie wodospad Ozoud z malpami zyjacymi na wolnosci!,potem Marakesz i bezposredni wyjazd w gory Atlas. Duzo by opowiadac o samym Maroko,drogach i mieszkancach..w miastach na bogato,na wsi widac biede i nedze,miejscowi tubylcy wciaz mierza nas wzrokiem ale najlepszym sposobem na opedzenie sie od ich przeszywajacych spojrzen jest sie po prostu usmiechnac…Dzis w zasadzis nieraz mielismy ochote by dojechac do Marakeszu i zawrocic na pierwszym rondzie w strone Europy ale jak sie powiedzialo A to trzeba powiedziec B,czas wyprawy sie nie skonczyl tylko wszedl w kulminacyjny punkt,najblizsze dni byc moze beda z najwieksza iloscia za kierownica i to na dodatek w gorach Atlas.Dzien dzisiejszy trwal od 7.15 rano z przerwa na formalnosci promowe az do 20!! Wieczorem znow mielismy problem z noclegiem-juz mialo skonczyc sie to na karimacie na poboczu ale w ostatniej chwili cos sie napatoczylo-:),znow fart. Dzis przemierzone kolejne 600km,na zegarach juz razem ponad 2600
Po nie do konca dobrych wczorajszych nastrojach rozpoczelismy dzien z pewna doza niepewnosci,bo wciaz nie wiedzilismy czego mamy sie spodziewac pobtym kraju.Wszelkie jednak niepewnosci rozwialy sie w ciagu calego dnia a dzien spokojnie mozna zaliczyc do najbardziej udanych gdyby moze nie kilka sytuacji..o ktorych pozniej.. Wystartowalismy o 7.30 i juz po dobrej godzinie jazdy bylismy u stop Cascade dOuzoud-pieknym wodospadzie z roslinnoscia tropikalna i malpami zyjacymi na wolnosci w jego gornej czesci.Tam zeszlo sie nam okolo dwoch godzin po czym mielismy juz w miare prosta droge do Marakeszu.Po drodze oczywiscie mijalismy dziesiatki malych miejscowosci w ktorych nie ma zadnych zasad i regul odnosnie zachowania sie na drodze publicznej,kazdy przechodzi w miejscu jakie obral sobie za szluszne,zawraca,skreca jak tylko mu sie podoba.ludzie na osiolkach,rolnicy w polach tnacy zboza sierpem-oto wizytowka marokanskiej wsi.. Przed samym Marakeszem bardzo przykra sytuacja,tlum ludzi na drodze,policja-na poboczu drogi widac jedynie roztrzaskany motocykl jakiegos turyty na europejskich blachach,bardzo smutna historia..kolejny taki wypadek na wjezdzie do Marakeszu-dwoch mlodych chlopakow lezy zabitych na srodku drogi,jechali na skuterach..Wjezdzamy do miasta i juz sie niczego nie dziwimy,motocykli a glownie skuterow sa tu setki ale kazdy jezdzi jak chce ,na dodatek bez kasku.. Objechalismy wschodnia czesc miasta i bardzo ale to bardzo ostroznie wyjezdzamy w strone miasta Warrazat,ktore jest juz po drogiej strone gor Atlas.Gory te sa najwyzszym pasmem gorskich w Afryce.My przejechalismy Atlasem wysokim ze szczytami dochodzacymi do 4000m n.p.m.Krajobraz zmienial sie gdy zblizalismy sie do poludniowej strony gor,skaly zaczely sie robic corazz bardziej czerwone,piasek rowniez jest tu o zabarwieniu czerwonym,istny krajobraz jak ze zdjec na Marsie i dlatego wlasnie nieopodal krecili Gwiezdne wojny.Mijajac najwyzsze szczyty i zblizajac sie do miejscowosci Warrazate gory bardziej splaszczaly sie,odkrywaly sie coraz to nowe pojedyncze czerwone bloki skalne,na domiar zlego w czasie ostatnich 30 km napotkalo nas cos w rodzaju burzy piaskowej gdzie ciezko bylo utrzymac motocykle na swoim pasie a niewidoczne drobinki piasku zasypywaly nas z kazdej strony. Dzis posmakowalismy rowniez marokanskiej kuchni przydroznej gdzie zaserwowano nam kociolki z ugotowanym miesem,ziemniakami i roznymi przyprawami..Wszyscy dzis Marokanczycy okazali sie byc bardzl mili,a z kolei wszechobecne dzieciaki machaja do nas na kazdym kroku,jakby niemal machali krolowi Jordanii-:D tak dzieciaki sa wszedzie i w ilosci wskazujacej ze pewnie w kazdej rodzinie jest ich przynajmniej kilka..rano cale hordy ida poboczem do szkoly..jedyny pozytyw to taki,ze zadnego dziecka nie widzielismy z telefonem w reku! Jutro objezdzamy dwa wawozy i jedziemy w strone pustyni kolo granicy a Algieria.
Dzien rozpoczal sie w dobrych humorach,choc jeszcze wtedy nie przypuszczalismy co nas spotka dzis.. A zatem od razu pojechalismy do studia filmowego w ktorym to mielismy zobaczyc scenografie do wielu holywodzkich produkcji w tym takich jak Gladiator,Mumia,Helikopter w ogniu i wielu innych,na wlasne oczy zobaczylismy jak one wygladaja na zywo i z cego sa zrobione.Okazalo sie ze np.piekny dwupoziomowy potezny zamek wcvale nje jest murowany tylko zbudowany jest z drewna,styropianu i pianki,na koncu to wszystko zamaskowane plutkami,kafelkami,styropianowymi elementami.. Ze studia od razu pojechalismy do oddalonegho o 150km wawozu Dades,ktorym zrobilismy jakies 30km.Tak wogole minelismy zjazd na wawoz i musielismy nadrobic 50km.Droga do niego oczywiscie oszalamiala swoimi kolorytami i monumantalnoscia..choc wszystkie te walory pomnozone o wielokrotnosc,ujrzelismy w kanionie Todra,w ktorym czerwone skaly pieknie komponowaly sie z zieloniutkimi palmami i inna roslinnoscia tropikalna.Sciany skalne dochodza tu do 300 metrow a sam kanion jestczesto porownywany do wielkiego kanionu w Kolorado.W dolinach wciaz przejezdzalismy przez male berberyjskie wioseczki Nie mogac sie nacieszyc tymi widokami ,spedzilismy w kanionie okolo dwoch godzin. Stamtad mielsimy juz ostatnia prosta do przejechania,a mianowicie na Sahare gdzie dotarlismy poznym wieczorem i jeszcze nasze oczy sie nia nie nacieszyly.jestesmy w Merzouga,bardzo blisko granicy z Algieria. Dzis pokonalismy 510 km ale byly to naprawde ciezkie kilometry,dwie ostatnie godziny jechalismy przy bardzo silnym bocznym wietrze ktory spychal nas z drogi,motocykle obecnie sa w cienkiej warstewce piasku,ktory w czase wiatru obsypywal nas a takze tworzyl male piaskowe zaspy na drogach. Dzis temeparatura byla dosc wysoka,dochodzila do 27 w cieniu,co sprawialo ze od jakiejs 15 ,jechalismy w upale. Krajobrazy dzis zmienialy sie proporcjonalnie do przebywanych kilomentrow,tu przy Saharze zrobilo sie bardziej plasko,wioseczki sa bardzo male.Czesto przejezdzamy kolo wszelkiej masci 'talibow',murzynow oraz kobiet w barchanach-;) W zasadzie nie doswiadczamy zlowrogosci na ulicach chociaz widac ze przyciagamy zwroki,najlepiej wtedy sie usmiechnac i pojechac dalej.Co okolo 20-30 km stoja posterunki Policji ktora zweza droge i kazdy musi kolo niej przejechac,my przy naszym zdziwieniu zawsze zostajemy puszczeni bez kontroli. Bardzo malo robimy zdjec miejscowych z tego powodu iz przy paru juz probach groza nam palcem;)tak wiec odpuszczamy lub robimy fotki z zaskoczenia;) Jutro robimy Sahare i powoli kierujemy sie w strone Tangeru skad odplyniemy do Hiszpani,przed nami przeciez jeszcze gory Sierra Nevada.W Maroko zostalo jeszcze okolo 800km do zrobienia,a razem w wyprawie okolo 2500.
Dzien rozpoczal sie entuzjastycznie by zakonczyc sie dosc nieciekawie..Glowny entuzjazm wynikal z pieknych widokow Sahary ktora pierwszy raz zobaczylismy na oczy.Bezkres piaskowych gor az po horyzont oszalamial.Widziec ja na zywo a nie w tv to cos zupelnie innego.Udalo sie zrealizowac to marzenie i dotrzec tu-tutaj czyli na kraniec Maroko.Teraz pozostal dlugi powrot przez Maroko,pozniej Hiszpanie. Bedac na pustyni wszystko wydaje sie blisko,doslownie na wyciagniecie reki..Jednak po probie dotarcia do najblizszej gory piaskowej okazuje sie ze jest ona bardzo daleko i nawet nie damy rady do niej dojsc..Odrobinki piasku unosza sie w powietrzu ktore to wchodza w kazdy zakamarek naszych cial.. Do drogi powrotnej gotowi bylismy od 11 rano..750kilometrowy odcinek do portu mielismy podzielic na dwa dni..okazalo sie kilkanascie godzin pozniej ze musielismy przejechac go jednym ciurkiem.Stalo sie to glownie z powodu braku bezpiecznie wygladajacego hotelu z prywatnym parkingiem co dla nas bylo priorytetem..Kolejna rzecz to taka ze Marokanczycy w niedzielny wieczor wychodza na ulice jak stonka..sa ich tysiace na nich,ciezko przejechac kolo nich motocyklami bo zajmuja cale ulice..i stalo sie,spedzilismy na motoracvh od poludnia az do 1 w nocy,gdzie na domiar zlego kilka godzin przejechalismy w nocy z predkoscia maxymalna 65km h bo strach jechac wiecej,kilka kilometrow na dodatek przejechalismy po kamieniach bo zerwali kilkunastokilometrowy odcinek asfaltu,a ostatnie kilkanascie minut jeszcze e deszczu..Tym samym skrocilismy nasza wyprawe o jeden dzien bo zrobilismy trase dwudniowa w kilkanascie godzin:-)
Prom mielismy zaplanowany na 10 rano i tym razem obylo sie bez opoznien i przesuniec jak to bylo przy przeprawie do Maroko.Odprawa granicvzna zblizona do tej ukrainskiej jest jednak o niebo lepsza.Celnicy mimo ze wygladaja na niedostepnych,sa calkiem pomocni.W hiszpanskim porcie Tarifa zameldowalismy sie okolo poludnia by bez przeszkod zjechac z promu i skierowac sie w strone Gibraltaru. Zjawilismy sie tam moze godzine pozniej by..by ostatecznie nie wjechac do tego malutkiego panstewka..mielismy pecha ze akurat byl 1 maja i swieto narodowe w Hiszpanii….wjazd na Gibraltar mial kilka km korka i ostatecznie zrezygnowalismy z wjazdu delektukjac sie jedynie jego widkiem z daleka-;) Pozniej kolejny pech,dojechalismy do El Caminito Del Rey gdzie jest Park karjobrazowy i okazuje sie ze brak biletow na wejscie..Pozostalo nam zatem objechac Grenade i udac w pobliskie gory Sierra Nevada wjezdzajac motocyklami na 2500m,dalej czyli na 3400m n.p.m mpzna wjechac tylko za pozwoleniem. Powiem tak-gory przepiekne ale po sciezkach w Maroko nic juz nie jest takie same i trudno bedzie w przyszlosci znalezc fajna traske motocyklowa ktora przykula by nasze ciala i dusze tak mocno.
Dzien odpoczynku w Calpe u pana Jacka.Jutro ostatni dzien naszej wyprawy-Barcelona.mamy do niej 500km.
Animusz juz opadl,wciaz wracamy i kazdy czuje juz trudy wyprawy.Codzinne klimetraze rzedu 500 km sa coraz ciezsze do pokonania.Na poczatku nie sprawialo to zadnego problemu,a teraz stajemy co kazde 70-100km na odpoczynek. Dzisiejszego dnia wyjechalismy z Calpe okolo 8.30 po przymusowym i awaryjnym ladowaniu akumulatora w jednym z Gsow.Pozniejsza droga do Barcelony dluzyla sie niemilosiernie ale okolo 16.30 dotarlismy pod Sagrada de Familia.Po Barcelonie jezdzi sie bardfzo ciezko,ruch jest okropnie duzy.Kazdy pojazd walczy o skrawek asfaltu dla siebie..Sprobowalibysmy sami sie bardziej poprzeciskac miedzy autami gdyby nie szerokie kufry mocno ograniczajace manewrowanie..Jutro rano wdrapujemy sie motorami na szczyt Monserrat,pozniej Andorra..czuc w powietrzu koniec wyprawy..
Wstalismy dzis z calkiem innym nastrojami jak to zykle bywalo..Wiemy ze to ostatni dzien na motorach,z jednej strony ulga ze kazdegho dnia nie trzeba zrobic kolejnych setek kilometrow ,z drugiej strony to jest jak adrenalina,jak narkotyk-wciaga.Zal bedxie rozstac sie z motocyklem choc wiadomo ze kazdego dnia mozna na niego wsiasc i sie przejechac.. A wiec dzis wiedzielismy ze dobijemy do podnozy Andorry i ze tu juz sie wszystko zakonczy.. Po opuszczeniu najgorszego hotelu jaki do tej pory nam sie trafil-mielismy niecale 20km na szczyt Monserrat a z takiej okazji nie sposob nie skorzystac.Wczlapalismy sie kilkudziesiecioma zakretami na szczyt i zrobilismy troche fotek.Osobiscie wjezdzalem tu juz drugi raz w zyciu ale do pieknych miejsc zawsze milo sie wraca-:),Montserrat to meski klasztor benedyktynski polozony niemal na szczycie masywu. Stamtad prosciutka droga ale jakze kreta jak na gorskie tereny uderzylismy w kierunku Andorry. Cale malutkie panstewko ktore ma powierzchnie jedynie 462km2 lezy w Pirenejach.Srednia wysokosc terenu to 1996m n.p.m ! Pojechalismy ostrymi zakretami w strone francuskiej granicy z ktora to graniczy od poludnia.Po pokonanii dziesiatek zakretow w zimowej scenerii-skierowalismy sie w strone hiszpanskiego La Seu d'Urgell skad tez zaczelismu nasza wyprawe..
Wyprawa trwala lacznie 16 dni wliczajac w to trase dojazdowa samochodem.Autem przejechalismy 5000km, motocyklami kolejne 6250km.Mozna zadac sobie pytanie czemu samochodem a nie tylko motocyklem?Odpowiedz jest prosta-gdyby jechac cala trase motocyklem to czas trwania wyprawy wydluzylby sie o kolejny tydzien,na co nie kazdy ma czas,kolejna sprawa to taka,iz przejechanie trasy dojazdowej z Polski przez Niemcy,Francje jest niezbyt ciekawe zwazywszy ze bylaby to trasa wiodaca autostradami. Kazdego dnia przejezdzalismy od 250 do 750km,srednia wyliczona z 14 dni jazdy wyszla kolo 500km dziennie. Nigdzie natomiast nie placilismy za przejazd drogami platnymi-omijalismy je chcac jak najwiecej zaczerpnac ze zwyklych,nie rzadko lokalnych drozek wiadacych przez zabudowania. Najwezsze i najciasniejsze drozki byly w Portugalii przed sama Lizbona,z kolei najrowniejsze i najlepiej wyprofilowane szerokie dywany byly w zachodniej czesci Hiszpanii. Motocykle wszystkie dojechaly w takim stanie jak przed wyprawa,obylo sie bez wywrotek,otarc i awarii.Byly minimalne klopoty z akumulatorem,male dolewki oleju i tym podobne ale to oczywiscie szczegol. Oczywiscie najwieksze wrazenie wywarlo na nas Maroko,ktore ciezko bedzie zastapic jakimkolwiek innym krajem.Trzeba tu podkreslic piekno natury,gor ale i jego egzotyke,odmienna kulture i mentalnosc ludzka. Najbardziej rozczarowala Portugalia ktora nie powalila nas ani widokami,ani drogami-moze jest to spowodowane tym iz nie zjezdzilismy jej polnocnej czesci z miastem Porto na czele.. Znow trafilismy na dobra pogode,deszcz padal tylko raz i krotko,odziez wodoodporna okazala sie byc zbyteczna.Czesto jednak doswiadczalismy wiatrow ktore spychaly na ze sciezki,sczegolnie dokuczliwe bylo to przed Sahara w Maroko,gdzie bardzo silny wiatr polaczony byl z drobinkami piasku ktore wczhodzily nam w motocykle i w nas. Skupiajac sie na wyborze jednego najpiekniejszego miejsca naszej wyprawy,ciezko to bedzie stwierdzic jednoznacznie..ale w pierwszej trojce znajda sie cuda natury Maroko:Pustynia Sahara,Kanion Tudra i gory Atlas. Wyprawa okazala sie byc pieknym doswiadczeniem dla kazdego z nas a kilemetry przejechane przez Maroko nigdy nie zostana zapomniane!
Dodatkowe podziekowanie dla Jordiego i Mar bez ktorych wyprawa musialaby byc troszke bardziej skoplikowana logistycznie:)