Grzegorz
Jesienna wyprawa planowana byla caly rok.Był tylko jeden wtedy to podstawowy problem-brak kompana do podróży,a wiadomo ze na pierwszy wyjazd we dwoch razniej:) Czym blizej do wyjazdu tym emocje rosły i mimo ze w głowie wszystko było poplanowane to wyjazd w pojedynkę trochę przerażał..Trzy tygodnie przed datą startu znalazł sie chętny:) "Sztuka to sztuka" ale owa sztuka nie ma jeszcze motocykla-ba,nie ma prawa jazdy..Motocykl znalazł sie w tydzień, a temat prawa jazdy przemilczmy póki co..;),można najzwyżej zmówic zdrowaśkę o brak kontorli na planowanej ponad 4000km trasie:) Eskapada miałą zacząć się w Paryżu dokąd po dwóch dniach dojechaliśmy busem z lawetą:) Trasa wiodła przez Niemcy,Luxemburg,Belgię,Francję.Do samego Paryża dolecieliśmy w godzinach przedpołudniowych. Następnie szybkie zwiedzanie o ile kilkugodzinne obejście Wieży Aifla można nazwać wogóle zwiedzaniem.Nasz koń- cowy przystanek busem a zarazem pierwszy na motocyklach był okolo 150km na południe od Paryża..
Zjechaiśmy na supermarket by na parkingu przywdziać motocyklowe wdzianka i w końcu ruszyć.Francuska pogoda nie nastrajała oprymizmem.zostaliśmy przywitaniu pluchą a 18 stopniowa teperatura rozdrażnila nasze odczucia dotyczącego pięknej wrześniowej francuskiej pogody...Następne 500km pokonaliśmy przy pochmurnej pogodzie,tylko autostrada i ograniczenia które dzięki stawkom mandatów poki co respektujemy:)po kilku godzi- nach dojeżdzamy do zaplanowanego punktu.Miejscowośc Argentat,30paroletni meżczyzna odbiera nas z wyzna- czonego wcześniej punktu.Zapoznalem go przez serwis Couchsurfing by przeżyc coś niecodzinnego:),no i prze- żyliśmy::),a więc jedziemy za nim nie wiedząc gdzie i kim on tak naprawdę jest,po około dwóch klimoetrach zje- żdzamy na nieubitą drogę,"ścieżka "prowadzi lasem a że jest pózny wieczór to jest już ciemnawo..dojeżdzamy do końca drogi,wydaje nam się że jest to środek lasu.Mroczny murowany dom niemalże jak z horrorów wita nas swą mrocznością..rozglądając sie jednak dookoła widać krowy wypasające sie na halach-dobry znak-nie jesteśmy całkiem sami:) Wchodzimy za gospodarzem do środka i..średniowiecze zagląda nam do oczu.Ten kto myśli ze XVIII w skońćzył się-jest po prostu w błędzie.Po paru minutach chcemy się wycofać ale przecież Ci ludzie zaprosili nas z grze- czności i chęci poznania..Sytuację delikatnie ratują dwa małe szkraby-od razu czujemy sie bezpieczniej:)) Warunki okazały sie jednak być cięższymi niż tego oczekiwaliśmy-toaleta tylko na dworze za parawanem z fo- lji.Gospodyni radzi by kupe obsypywać czymś w rodzaju czarnej kory,siku można robic w "obejściu":) W tych jakże ciężkich warunkach najlepszym sposobem na aklimatyzacje jest coś procentowego-zaczynamy z właścicielem dwugodzinna wędrówkę po trunkach całęj Europy:),smak polskiego bimbru przemieszany z polską żubrówka,francuskim piwem i szampanem okazał sie rozwiązaniem problemu bycia w strasznym domu:)nasza mowa zaczela przeplatać wyrazy polskie,francuskie i angielskie.Dogadujemy sie coraz lepiej,jakby nagle każdy zaczął wszystko rozumieć:) Prawdopodobnie nie położylibyśmy sie spać bez tego zastrzyku alkoholu,tym bardziej ze w pokojach z drewnianą podłogą czekały na nas jedynie palety na ktorych położono stare materace..Meble a'la Ludwik XVI wszechobecne w całym domu,z tym że zostały"wyciosane"z drzew rosnących naokoło domu:) Fakt nienocowania włąscicieli dodaje nam troche otuchy,śpimy pod swoimi śpiworami żeby tylko nie dotkąć ludwiko- wskich materacy.Myślimy tylko o tym by wstać jaknajwcześniej i wyrwać sie z tego miejsca..Ok.5 rano budzę się.. drzwi na dwór otwarte,wciąz słychać jakies odglosy..ruszam jak"w ostatnią droge"ku drzwiom wyjściowym-a to tylko kot łazikuje i wciąż wdrapuje sie to na werandę to pozniej na domowe meble..można odetchnąć.Dopiero rano dostrze- gamy i rozumiemy słowa własciciela..żeby ogrzać dom-należy rozpalić ognisko w kuchni,ktore to ogrzewa caly dom- zauważamy czarną opaloną ścianę od sadzy..
Z mrocznego miejsca startujemy o 8.30,niepokojące dzwięki niedawały nam spać,szybka toaleta za foliowa kotarą i starujemy.Pogoda deszczowa,plucha.Zmierzamy w kierunku Rocamadour-malowniczej miejscowosci w drodze do Andorry gdzie zamierzamy dotrzeć po poludniu.Rocamadour to miasteczko wykute w skałach-zatrzymujemy sie na fotki i po klikunastu minutach ruszamy dalej.Na poludniu Francji robi sie gorąco,temperatura dochodzi do 30 stopni.Zdejmujemy wszelkie podpinki i przekraczamy granicę z Andorrą.Malutki kraj okazał sie byc przepięknym z mnóstwem zakrętów i boskich gór,nawierzchnie są idealne jakby stworzone dla motocyklistów. Powoli wdrapujemy sie na szyt góry,na szczycie temperatura spada do +10stopni,znów musmy zakładac podpinki by nie zamarznąć..Z cudownej Andorry wylatujemy ok.15 i bieramy kierunek"Barcelona".Jedziemy wzdłuż pasm górskich, skały robią sie coraz to bardziej czerwone,drogi coraz szersze,ruch coraz większy.Już z daleka widzimy barcelońską aglomerację.Nastawimy nawigację na głowna ulice ciągnącą sie wzdluż wybrzeża..ruch niesamowity mimo ze dobija 19..Znalezienie hotelu okazało sie być dużym wyzwaniem,znajdujemy go dwie godziny pózniej po choelrnie wyczerpjącym dniu.Padnięci po cięzkim dnie i po obaleniu dwóch kufli zimnego piwa zasypiamy po 22.
Kolejny dzień rozpoczął sie wyjatkowo ospale,co było następstwem poprzedniego ciężkiego dnia z 700 przejechanymi kilometrami:) O 9 wyjeżdzamy w stronę Montserrat-masywu górskiego oddalonego od Barcelony o okolo 40km.Na szczycie masywu znaj- duje sie klasztor Benedyktynów.Z hotelu mamy tylko rzut beretem na autostrade a2 i juz po 20 min jestesmy u podnóza Montserrat.Kolejne 10km to wznoszące sie na 1000m serpentyny z przepięknym asfaltem,Wjeżdzamy na niego błyskawi= cznie.Na górze sporo Polaków i Rosjan oraz ludzi z róznych stron świata.Wiekszośc dojechała tu autokarami wiec widząc nas na motorach widać w nich delikatne uśmiechy.Zjazd z Montserrat głownie na biegu jałowym,nie śpiesząc się nigdzie.. Teraz udajemy sie do centrum Barcelony z głownym punktem zwiedzania-Sagrada De Familia,zaprojektowana,budowana i nigdy nie skońćzona przez wielkiego twórce-Gaudiego.Obecnie katedrę szpecą wszechobecne dzwigi,budowla ponoć ma być skonczona ok 2030r.Kolejnym etapem bylo zwiedzenie stadionu Baulgrany.Dziś mając nasz"Narodowy"-nie zrobił na nas wielkeigo wrażenia choc duch Fc Barcelona czuje się tu na każdym kroku.. Pózniej byl czas na upragniony odpoczynek na obrzeżach Terragony.Dotaliśmy tam w pół godzinki przedzierajac sie przez miejską dżunglę.Plaża była prawie pusta,na dodatek powiewała czerwona flaga,zakazująca kąpieli.Po dwóćh godzi- nach czekania w końcu flaga zmieniła sie na żółtą i można bylo posmakować morza pod koniec września.. Wieczorem objazd Barcleony,głównie po centrum oraz wzdłuż głównej ulicy Ronda Litoral z pomniekiem Krzysztofa Kolumba w jej centralnym punkcie. Po dwóch dniach jazdy po mieście wczuliśmy sie w ten klimat i nie było problemu z jazdą po tych jakże zatłoczonych uli- czkach.Jutro rano ruszamy w stronę Francji i Lazurowego Wybrzeża
Ostatni dzien w Barcelonie rozpoczal sie wczesnie rano by o 8.30 rano byc juz na motocyklach i ruszyc w droge.Poranne korki przytrzymaly nas w miescie jeszcze godzine ,by w koncu wskoczyc na A2 w strone Perpignan we Francji.Prawde mowiac troche zalowalismy ze juz zegnamy sie z tym wyjatkowym miastem,myslac w podswiadomosci ze kiedys tu wrocimy:) Po 80km zjechalismy do miejscowosci LLoret del Mar,tam na glownej plazy chwila odpoczynku i chwila pocieszenia dla oczu:) Obeznani w serialach pewnie wiedza ze to tu ponoc tworzono zdjecia do polsatowkiego serialu "Pamietniki z wakacji". Po poltorej godziny cieszenia sie ze sloncem i chwili bez nakladania nas siebie calego ekwipunku motocyklowego ruszamy i kierujemy sie w strone Montpellier..autostrada tniemy non stop 120-140km/h.Autostrady nieprzyzwoicie drogie,kosztuja prawie polowe naszego paliwa.Po drodze bardzo porywisty wiatr niemal sciaga nas z motocykli,musielismy zwolnic do 110km/h,W prognozie pogody zapowiadali wiatry do 100km/h i wydaje mi sie ze rzeczywiscie taki wial...Dziesiejsza przygode z drogimi autostradami konczymy za miastem Nimes gdzie skrecamy na Pont du Gard.Tu podziwiamy wspaniale zachowany akwedukt rzymski zbudowany kilkanascie lat przed nasza era,mial dlugosc 50km,do dzis zachowala sie jego czesc na rzeka Gard.Przechodzimy na jego druga strone,robimy foty i kierujemy sie w strone wyjscia,oczywiscie zagladajac do lokalnej knajpki z zimnym piwem:) Przy wyjezdzie niemila niespodzianka..Jest pozno i nie mozemy juz zaplacic gotowka za bilet wyjazdowy przed szlabanem..w takim razie placimy za jeden bilet karta,stajemy kolo siebie motocyklami i wyjezdzamy na jednym bilecie.:),polska pomyslowosc dopomaga w trudnych sytuacjach:) Stad ruszlismy przez zabytkowe miasto Avignon do Monasque gdzie wieczorem znalezlismy nocleg.Stad mamy dobry punkt startowy przed jutrzejsza wyprawa w Alpy francuskie i objechaniem kanionu Verdun.Kilometraz na zegarku z dziesiejszego dnia-580km. (Do kolegow motocyklistow-tylki nie bola wcale,pewnie sie przyzwyczaily..troche nadgarstki siadaja ale bezproblemowo da sie wytrzymac:)
Jak przystalo na wszystkie poranki tej wyprawy-spania nie bylo.O 7.45 sniadanie i wyjazd z Monesque.Trasa do wielkiego kanionu Verdon trwala okolo godziny przez niezliczona ilosc zakretow.Kanion jest europejskim odpowiednikiem amerykanskiego wielkiego kanionu w Kolorado.Ten francuski ciagnie sie przez okolo 20km i w niektorych miejscach siega 700m glebokosci.Trasa jest bardzo kreta i w wielu miejscach centymetry dziela od kilkusetmetrowych przepasci. Objechanie kanionu tylko od strony zachodniej i poludniowej trwalo około 2 godzin.Na calej trasie mijalismy mnoswto motocyklistow,ktorzy to roznie sie pozdrawiaja..machnieciem reki jak to bywa w Polsce,badz to zdjeciem prawej nogi z podnozka,co we Francji jest rowniez"podziekowaniem"np.za zjechanie i ulatwienie wyprzedzenia. Nastepnie skierowalismy sie w strone Ksiestwa Monako ze slynnym Monte Carlo,gdzie po ulicach na codzien przeznaczonych do zwyklej jkazdy-rozgrywane sa rundy formuly 1. Autostrada a8 bylismy tam juz po dwoch godzniach.Na trasie autostrady sa cztery bramki na ktore wczcesniej trzeba bylo pobrac cztery bilety.Myslac ze maszyna sie zepsula,wzielismy tylko jeden:)..w takim razie nie bylo wyjscia jak przejechac na lewo trzy bramki razem z innymi osobowkami,bocznym waskim pasem:) Monako powitalo nas swoim bogactwem,pieknymi ulicami,hotelami,czystoscia na ulicach,palmami wzdluz ulic,kasynami..dla kazdego cos dobrego.Droga wzdluz plazy chcielismy sie udac w strone wloskiego San Remo,zeby jak najdluzej zachwycac sie urokliwymi plazami wzdluz promenad. Jeszcze pod koniec Monako pomyliismy droge i znalezlismy sie-jak to wtedy myslelismy-w komisie samochodowym:-D..wygladalo to na komis z luksusowymi autami..zostawilismy motocykle zeby przyjrzec sie tym wozkom..okazalo sie ze jest to tylko parking dla elit wypoczywajacych na pobliskiej plazy.Parkingowi "boye"odbierali samochody od wlascicieli i odstawiali je pod zadaszonym parkingiem,zostawiajac w kazdym samochodzie kluczyli i otwarte szyby.Na parkingu krolowaly Ferrari,Lamborghini,Bugatti,Jaguary..oczywiscie byly tez niemieckie zwykle samochody ale tylko w najzwyzszych pakietach i klasach..dokladnie patrzac nie bylo tam zadnej zwyklej wersji samochodu..same AMG,S-Liny i tego typu tematy.. Lazurowe wybrzeze rzeczywiscie okazalo sie byc przepieknym ,stad tez szybko zadecydowalismy ze jedziemy dalej wybrzezem w strone stolicy wloskiej piosenki-San Remo.dzis licznik wybili cale 290km.Jutro rano startujemy juz na polnoc Wloch.Dzis z Bmki znow byo slyszalne gwizdanie ale tylko miedzy 95-110km/h,trudno powiedziec co to jest,moze tylko opona..sprzeglo juz wiem ze napewno dojedzie do domu w stanie nienaruszonym,reszta poza ciezkimi odglosami przy zmianie biegow:)..wydaje sie byc ok:)
Poranek w San Remo powital nas sloneczna pogoda,juz rano o 8 godzinie bylo 24 stopni na termometrze.. dzien rozpoczal sie pozniej,sniadanie o 8.30,kapiel w morzu o dziewiatej.moze woda nie byla za ciepla ale przeciez nie wypadało inaczej pozegnac sie z Lazurowym wybrzezem jak tylko przez przez kapiel o poranku.o 9 rano nie bylo zadnego chetnego na kapiel w 23 stopniowej wodzie ale jeden sie znalazl:) wytargalismy swe niemieckie rumaki z podziemnego garazu,ostatnie pakowanie jak codzien i gotowi do startu..musze wspomniec ze kazdego dnia motocykle sa zabezpieczane blokadami na tarcze z alarmem,lancuchem ponoc nie do przeciecia..oraz lokalizatorem GPS..ktory dzis splatal niewybredny zart..rano po sprawdzeniu lokalizacji przez internet,okzalao sie ze jeden z motocykli jest(juz)na morzu..Krzycho od razu zszedl do piwnicy sprawdzic swoje moto..no i stal:) lokalizator delikatnie mowiac zeszwankowal..pokzaujac ze motor jest juz na morzu,co spowodowalo nienormalna reakcje:),w myslach zaczelismy podejrzewac sycylisjka mafie..albo Polakow:) Okolo 10 rano bylismy spakowani i pojechalismy zgodnie z nawigacja,ktora ku zdziwieniu kazala nam wracac w strone Francji,ba-do Francji!..trzeci raz wiec znalezlismy sie we Frrancji..i..to byla najlepsza nieumyslna decyzja tego wyjazdu.Okazalo sie ze trasa Ventimiglia-Cuneo(prowadzaca przez Francje),jest najpiekniejsza trasa jaka do tej pory przyszlko nam"ujezdzac".Surowe skaly Alp przeszle najsmielsze oczekiwania do tego jak moze wygladac wymarzona trasa motocyklowa.. Byla niedziela,mijalismy setki motocyklistow..wiekszosc nie jiechala jak my z predkoscia 90-120km/h..mysle ze mieli ponad 150km/h na swych budzikach..wchodzili w zakrety niczym wyczynowi jezdzcy..nistety na zakretach,co pare kilometrow mozna zauwazyc bylo kwiaty..wiadomo jakie kwiaty.....(w ciagu paru dni bedzie filmik nagrany z tej trasy) Dojechalismy do Cuneo..czekaluismy na autostrade...ktorej po prostu nie bylo..w koncu zastanawiajac sie na okolicznosciami braku autostrady,zorientowalem sie ze dzień wczesniej zmienilem opcje w nawigacji,odznaczajac opcje drog platnych!! szybko zmienilem ta opcje i w ciagu 10 minut znalezlismy sie na autostradzie do Brsescii.. Szybko jednak piekne wyobrazenia rownej autostrady zmienily sie na wyobrazenie o mega drogiej drogiej autostradzie..Italia zlupila nas konkretnie na kazdym odcinku platnej drogi-lacznie okolo 30 euro za max 250km ..oraz 1.65 euro za litr paliwa!...spotkani Polacy z "'tirow"od razu nam to powiedzieli.."nie tankuj we Wloszech"..-"to najdroszy kraj w Uni europejskiej"..Chcac nie chcac zaplacilismy i zatankowalismy bo niby jakie inne wyjscie..Dojechalismy Do Brescii..na obrzeza miasta..znajoma rodzina uraczyla nas polska goscinnoscia..od wielu dni nie jedlismy tegho co tu nam podano :),oczywiscie wiecej wypilismy we Francji w "strasznym domu"ale tam nie dalo sie inaczej:)tam potrzebna byla dpowiednia "dawka"zeby wogle usnac_:) dzis motocyklowy zegar wybil skromne 470km ale wlasnie dzis..pierwszy raz od poczatku wypadu..dupy bolaly jak malo kiedy,nadgarstki wysiadaly a motory zapierd...jak glupie:-D Chcac dojechhac jak najszybciej predkosc przelotowa wahala sie okolo 140km/h.. Jutro rano pobudka i start do kolejnego odcinka..Wenecja-Alpy austriackie.. Kilometraz na zegarze-juz ponad 2300 kilometrow.. P.s.na ostatnim zdjęciu pierwszy raz widziany w Europie " automat" do sex filmów dvd-:D..na stacji paliw we Włoszech..żeby nie bylo-nie skorzystalismy-:) Do Wenecji ruszylismy po polsko-wloskim sniadaniu za ktore oczywiscie bardzo dziekujemy:)) W 160 km traske wyjechalismy okolo 9 rano,od razu musielismy wjechac na platna droge ktora zaprowadzila nas do granic Wenecji..do ktorej to prowadzi kilkukilometrowy most,ktory pokonalismy z dozwolona predkoscia 70km/h.Na rondzie wjazdowym tu za mostem polecono nam wjechac do 8 pietrowego parkingu..zostawilismy motory na siodmym pietrze,ubralismy luzne rzeczy..i zabralismy sie za zwiedzanie Wenecji..nie wiele tu mozna dodac..Tak jak ja sobie wyobrazalismy z TV-to chyba tak wlasnie wygladala.Wszedzie woda,kanaly,taksowki wodne,lodzie,gondole..Masa ludzi na kazdym kroku,kladki,przejscia.. Z ciekawostek mozna dodac iz Wenecje zamieszkuje obecnie okolo 260.000 osob...z czego 200.000 mieszka na stalym ladzie,a ktory to suchy lad zalicza sie do granic Wenecji. Przy okazji wypadu do Wenecji dodam rowniez epizod ze stacji paliw 30km przed miastem.Od razu rzucajacy sie w oczy zakonnik z kartka w reku"Bolonia"..szukal podwozki do miejsca docelowego..jakim zdziwieniem bylo,gdy ow Ojciec podszedl do nas mowiac po Polsku:),pochodzil z Walbrzycha i wybral sie autostopem na poludnie Wloch:),pozegnalismy sie z Ojcem jak nalezy i pojechalismy dalej... Z Wenecji poprulismy autostrada A27 w stroneTreviso,pozniej odbilismy na polnoc w kierunki Cortiny d'Ampezzo ktora jest znana z rozgrywania tam wielu sportow zimowych.Dojezdzajac do Cortiny skrocilismy sobie droge kierujac sie austriacki Lienz.Obawialismy sie uchodzcow na granicy i zwyklych odpraw a bynajmniej zolnierzy..a tu nic,ani tych ani tych:) Skrot prowadzil waska gorska drozka,niezbyt rowna w poczatkowej fazie..widzac jednak dziesiatki motocyklistow utwierdzilismy sie w przekonaniu ze to dobra droga:) Trzeba tu dodac ze jechalismy w poszukiwaniu ponoc pieknej motocyklowej trasy,ktora to byla znaleziona w ksiazce"100 najpiekniejszych przeleczy motocyklowych"..Gory byly piekne juz nawet przed ksiazkowym odcinkiem ale nikt z nas nie spodziewal sie co moze nas spotkac..a to co zobaczylismy 1.5 h pozniej przeszlo nasze najsmielsze oczekiwania..asfalt rowniotki jak stol,zakrety przepiekne i wlasciwie wyprofilowane,czym blizej tego odcinka,tym wiecej motocyklistow..ktorych bylo setki.. Zasadniczo cudowne widoki zaczely sie miedzy Lienz a Bruck,trasa ma okolo 65km.Po okolo 15 kilometrach czekala nas jeszcze mala niespodzinka:)-bramki jak na autostradzie..okazalo sie ze wjazd na trase kosztuje 24 euro dla motocykli i 34 euro da samochodow..z delikatnym skrudzostwem poptrzylismy na te ceny:-D,jednak pol godziny pozniej wiedzielismy juz ze to bylo warte kazdej ceny.. Zaczely sie piekne widoki ,poczatkowo mnostwo zieleni,pozniej zielen zamienila sie w skaliste wierzcholki oraz snieg lezacy na kazdym zacienionym boku..u podnoza gory temperatura wahala sie pomiedzy 19-21 stopni..na szczycie miala 10 stopni,a zaraz za szczytem przy zjezdzie miala chwilowo 4 stopnie.Siedzenia momentalnie przemarzly,zazwyczaj zbyt gorace grzane manetki,tym razem nic zbytnio nie dawaly.Motocyklami wjechalismy na dokladnie 2571 m n.p.m .Zjazd,glownie na biegu jalowym,trwal jakies 20minut..Cala trasa jest ponoc jedna z najpieknieszych wysokogorsich drog widokowych w calej Europie.Wije sie przez Park Narodowy Wysokie Taury.Na szczycie lezy czolo lodowca a nad naszymi glowami lezal potezny szczyt Grossglocknera.Wiekszosc wierzcholkow lodowcow mialo osniezone szczyty,Widok tym bardziej ze z motocykla-byl nieziemski! Dzis zrobilismy lacznie 520km..i to byl chyba jeden z najciezszych dni..W okolice Salzburga dojechalismy okolo godziny 19.. Jutro wyjazd w strone Wiednia. Alpy zachwycily ale i zmeczyly..postanowilismy zatem wyjechac pozniej niz zwykle.Przyspieszylismy na autostradzie,jadac ze srednia predkoscia 140-150km/h. Do Wiednia mielismy jakies 350km i migusiem sie tam znalezlismy.Prawde mowiac,po przebytych wielu miastach calej Europy-Wieden niczym wielkim nas nie zachwycil,moze dlatego ze na zwiedzanie mielismy jedynie kilka godzin,Jednak w przypadku Barcelony wystarczyl sam wiazd do miasta by oczy wybaluszyly sie na zewnatrz..w tym przypadku tego nie bylo..To co nas pozytywnie zaskoczylo,to plynny bezkorkowy ruch,wjazd i wyjazd z centrum miasta nie przysporzyl zadnych problemow. Motory zaparkowalismy w bocznej uliczce zamykajac je na wszelkie mozliwe spusty,dodatkowo sprawdzalismy kilka razy lokalizacje motocykli na ekranie telefonu..moze to jakis bzik na punkcie motocykli ale naprawde nie chcielismy wracac pociagiem do domu..tym bardziej ze to ostatni zaplanowany punkt trasy.. Z Wiednia ruszylismy w strone Slowacji..pozniej juz tylko Polska..w zasadzie tu opis wyprawy sie konczy..Jestesmy blisko domow i poki co wszystko odbylo sie super bezpiecznie. W pierwszych dniach wyprawy,po trudnym poczatku malo komu przychodzilo do glowy jakiekolwiek planowanie kolejnej wyprawy..chcielismy objechac to co zaplanowalismy i tyle..Teraz w koncowce jazdy do glow przychodza plany na nastepny rok..Jazda weszla nam tak w krew ze pewnie za"chwile"bedzie nam jej brakowac..
Podsumowujac cała wyprawe mozna by zebrac do kupy pare faktow.. Lacznie od Paryza do Trawnik zrobilismy okolo 4600km. Srednia predkosc przelotowa na autostradach wahala sie miedzy 130-150km/h. Motocykle spalalily okolo 6 litrow na setke..a przy duzcyh predkosciach na autostradach -litr,poltora wiecej.. Platne autostrady sa w zasadzie wszedzie,tzn byly we Francji,Hiszpani,Wloszech.Bez jakichkolwiek oplat obylo sie w Andorze,zas w Austrii kupilismy jedynie winietke za 8 euro.W Slowacji winiety nie dotycza motocykli:) Motocykle przejechaly bez zadnego szwanku,zadnych wywrotek i niespodzianek technicznych. Wbrew oczekiwaniom wszystkich-zadne zasypki i mascie nie byly potrzebne i wracaja nietkniete do Polski w apteczkach:)) Dupska nie bolaly wcale,a "stójek"na motorach bylo moze kilka w czasie calych przebytych kilometrow. czasem dokuczaly bole nadgarstkow,plecow,barkow i kolan ale to wystepowalo sporadycznie,napewno nie czesciej jak w czasie krociutkich wypadow w bieszczady:) Najwiecej pokonanych kilometrow w czasie jednego dnia-okolo 750..moze i da sie wiecej..ale to juz meczarnie.. Najmniej pokonanych kilometrow jednego dnia-okolo 250. Deszcz oprocz okolo 50km we Francji-nie padal nigdzie.